Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 37.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z kimkolwiek we własnym języku, więc dla mnie było to dosyć... To dla mnie jakby rozkaz... Taka oto jestem i taką będę... Przytem i sama rozumiem, że wypada, aby trochę znali swój język... Teraz ludzie bardzo na to patrzą — i przyznaję, że mają słuszność. Ale Kresowicz nawet w tym kierunku jest zbyt egzaltowany...
— Szkoda mi go! On ma pewne zmarszczki w kątach oczu, oznaczające fanatyzm. To ciekawa twarz, a w gruncie rzeczy człowiek ciekawy.
— Już znów przez pana mówi malarz — rzekła, śmiejąc się, pani Elzenowa.
Lecz po chwili spoważniała, a nawet na twarzy jej pojawiło się zakłopotanie.
— Mam jeszcze jeden powód — rzekła. — Trudno mi o tem mówić, ale jednak powiem, bo z kimże mam być szczerą, jeśli nie z moim... wielkim człowiekiem... takim kochanym i poczciwym, który wszystko potrafi wyrozumieć... Oto spostrzegłam, że Kresowicz stracił głowę i zakochał się we mnie bez pamięci, a w tych warunkach nie może pozostawać blizko...
— Jak to? i ten także? — zawołał Świrski.
— Tak jest! — odrzekła ze spuszczonemi oczyma.