Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wać mego cierpienia, mogłem trzymać w mojej dłoni jej rozpaloną rękę i płakać.
Nagle otworzyła szeroko jasne oczy.
„Płaczesz, że umierać muszę“?
Ukląkłem przed łóżkiem i oparłem głowę o jej poduszki. Głaskała ją długo, poczem rzekła:
„Nie płacz. Mnie jest dobrze. Nie ciężko jest umierać. Nasze matki wołają mnie, uśmiechają się do mnie miłośnie, wskazują miejsce między sobą“.
Szary cień przysłonił jej spojrzenie. Usiadła na łóżku:
„Dziecko, gdzie dziecko? Niesprawiedliwie postępujesz, że mi tak długo czekać każesz“!
Opadła na poduszki, oczy miała jasne, lecz wielkie łzy spływały po twarzy.
„Drogi mój przyjacielu“ — rzekła — „oprzyj twą głowę o moją. Chciałabym ci coś powiedzieć nim umrę, gdy przytomną jeszcze jestem“.
Uczyniłem jak mi kazała a ona cichutko szeptała:
„Nie boję się śmierci, ale ciężko mi was opuścić przed spełnieniem przyrzeczenia. Pozostanie tylko wspomnienie, za które winieneś mi wdzięczność. Nie, nie przerywaj, nie przecz, pozwól powiedzieć, co odczuwam. Czynię sobie wyrzuty, żem ci tak długo czekać dała. Myślałam jednak, że powinieneś mię o to prosić. Wiedz, że dla ciebie oddałam wszystko. Wiedz, że tego pamiętnego poranku w lesie, gdyśmy słuchali weselnych śpiewów natury, byłam twoją całem sercem i duszą. Bez za-