Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głoski o krwawej dzikości, bójkach czeladników z źle dla nich usposobionymi mieszkańcami drugiej strony Fiordu. Dzieci pozostają tam, gdzie jaśnieje światło i niewinność, gdzie nasze siostry, w towarzystwie młodzieży, przesuwają się koło nas lotem błyskawicy, lub tańczą lansiera, na łyżwach, nie bordzo poprawnie, ale nie mniej ochoczo.
W podwieczorkowej porze zbiera się całe miasto, później przychodzą matki i ojcowie, po córki i dzieci, przynoszą często w koszykach smaczną kolacyę. Zbierają się przy rozpalonym piecu znajomi i przyjaciele, nakrywają stół, częstują się wzajem przyniesionemi smakołykami. Później, my wszyscy kierujemy swe kroki ku domowi. Ponad Fiordem wznoszą się rakiety a wesołe życie karnawałowe długo jeszcze nie milknie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Urządziliśmy dziś z Małgosią, przed obiadem, wycieczkę sankami. Zatrzymaliśmy się przy Fiordzie, by zejść i zmieszać się z tłumem łyżwiarzy. Panowało tam życie i wesołość, brakowało jednak czarodziejskiego tła. Zabawa miała charakter sportowy, który mnie bardzo rozczarował. Tem więcej zagłębiłem się w rozpamiętywanie dawnych wspomnień.
Dopiero później spostrzegłem, że na Małgosi zwykle spokojnej twarzy, malował się wyraz ciężkiego bólu. Zasmucony pytałem, co jej jest, rzekła:
„Drogi przyjacielu, przebacz, to tylko dzieciństwo, spacerując tutaj między ludźmi, biegającymi