Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

woń pól i lasów, roztaczają wysokie, niebieskie sklepienie ponad biedną izbą i biednemi kobietami. Są to pieśni pełne słodyczy, rozmarzenia, bogobojności; pieśni z czasów młodości naszych matek i babek. Stare słuchają — pieśni budzą zapomniane struny, powoli poruszają ustami, karbowane czepki kiwają się w takt śpiewu. Pieśni o ciepieniach i rozkoszach miłości znajdują oddźwięk w ich sercach. Pocałunek wiśniowych usteczek o wieczornej porze w pachnącym gaju, budzi uśmiech na pomarszczonych twarzach. Małgosia śpiewa o gorących łzach, palącej tęsknocie; pięćdziesiąt starych, zarumienionych oczu roni łzy.
Siedzę w głębi pokoju, obok mej przyjaciółki; zwykle gadatliwa, dziś jest tak wzruszoną, że mówić nie może — lecz ustawicznie gładzi mą rękę. A gdy Małgosia grać i śpiewać przestała, otoczyły ją staruszki, dziękowały, kłaniały się, błogosławiły, całowały. Długo milcząca przyjaciółka moja, wyrzekła nareszcie wyrazy, za które chciałem ją uściskać: „Mój Boże, jak ogromnie jest podobną do twej matki“.




XXIII.
Grudzień.

Idziemy z Małgosią na grób matki. Zimno i ciemności panują na cmentarzu. W wielkim ogrodzie śmierci widnieją nagie, białe krzyże. Nie-