Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prędkich słów, brzmiących, jak przekleństwo, jęki, nowe przekleństwa, przysięgi, brzęk szabel, niespokojny tętent nóg końskich — nakoniec pełen przerażenia duński wykrzyknik. Ojciec zapomina o własnym zakazie, zbliża się do okna, dzieci wdrapują się na krzesła. Widzę oficera w oślepiająco białym płaszczu na koniu. Do konia przywiązano jakiegoś wyrywającego się człowieka, w którym poznaję naszego szewca. Cała ulica mrowi się od jeźdźców w takichże białych płaszczach. Podążają wszyscy za oficerem; prowadzi go; nieszczęsny szewc. Jadą na dół, w stronę fiordu, w stronę, w którą duńscy uciekli żołnierze. Później obraz duńskich pobitych wojaków: prowadzą ich przez ulicę w stronę wschodnią, ku wzgórkowi. A rano tak pewni szli zwycięztwa, bo wyjątkowo wielu tym razem zebrało się Duńczyków.
Niestety, pułkownik, naszym dowodzący oddziałem, zamało był ostrożnym. W czasie szturmu kazał żołnierzom zająć pole, leżące u stóp wzgórza. Tam w rowach i za płotami schowani byli Niemcy. Z ukryć strzałami swemi razili pędzących Duńczyków i zabijali, jak bezbronną dzicz. Pułkownik stał u znajomej nam rodziny urzędniczej — ojcu opowiedzieli szczegóły: Rano wyjechał dowódca, pełen wiary w zwycięztwo. Późno wieczorem powrócił, do nikogo nie przemówił słowa i na długo zamknął się w swym pokoju. Następnego dnia przybył pochód ranionych. Powoli i ciężko, jak pogrzeb, toczą się wozy poprzez ulice miasta. Na rozpostar-