Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nym pociągnąć za wiszący sznurek tak mocno, by dzwon kościelny odezwał się. Między dziećmi krążyło podanie, że kto o tyle był szczęśliwym i pożar spostrzegł, otrzymywał dużego srebrnego dukata. Za każdym razem, gdy mi tylko na przechadzkę iść pozwolono, śledziłem bardzo starannie, ale zawsze daremnie — nigdy nie ujrzałem wzbijających się w niebo płomieni. Czy stara linka jeszcze miastu służy, czy wisi, jako pamiątka minionych czasów? Przyglądam się biegnącej w dolnym kierunku ulicy. W narożnem domostwie mieszkaliśmy w roku wojny. Wtedy najwyżej liczyłem dwa lata a jednak zdarzenia pamiętnych tych dni zostawiły niezatarte ślady w mej pamięci. Wkwaterowanie niemieckich wojsk, kłótnie żołnierzy, niezadowolonych ze smaku duńskich potraw; miły białobrody major Brumbass, wielbiciel dzieci, nigdy mu się jednak pocałować nie dałem, ponieważ był Niemcem. Przedewszystkiem kilka obrazków: matka, dziewczynki z miasta, pół dorosłe siostry skubią szarpie. Nagle odzywa się tętent nóg końskich, zaciekawiony biegnę do okna. Wtem wychodzi ojciec z sąsiedniego gabinetu i całą siłą od okna mię odpycha. Potem rozkazuje blady i zdenerwowany: nie wyglądać przez okna, spuścić rolety — Niemcy idą. Złowróżbna cisza w ciemnym zapanowała pokoju. Przerażony schowałem się pod spódnicę matki. Tymczasem dobiegają naszych uszu coraz wyraźniejsze odgłosy klapiących kopyt końskich. Nagle pod oknami zapanowała cisza; potem kilka głośnych,