Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XXXVII.
Kwiecień.

Schroniłem się tutaj, by znaleźć samotność. Znalazłem ją. Gdyby Małgosia mojej nie skrzyżowała drogi, ciszaby mnie nie przerażała. Wtedy nieznałbym niezaspokojonych pragnień, prześladujących mię teraz, jak wyklętego.
Wyklętym jestem w swem osamotnieniu, gdzież znajdę kącik, zapewniający mi spokój. Czy wędruję po pustych ulicach starego miasta, czy znużony biegam po stromych ścieżkach Wiatrakowej Góry, wszędzie prześladuje mnie brak, pustka, podobna do skrzeczącego zgłodniałego kruka, gotowego przebić me serce swym dziobem.
Niema kącika, niema domu, niema drzewa, któreby mi braku mego nie przypominały.
„Pamiętasz, gdyś z nią tu był raz ostatni! Teraz jesteś sam — ona ci nie towarzyszy“.
„Tu z nią siedziałeś, rozmawialiście o waszem szczęściu, marzyliście o przyszłości, wszystko o czem mówiliście, marzyli, było latem, słońcem, próżną radością i życiem. Teraz ona leży w grobie a zimny oddech śmierci rozwiał wasze sny“.
„Szukałem ukojenia w bibliotece klasztornej, której wielka cisza i dawne wspomnienia kołysały kiedyś mój umysł, do słodkiego spokoju. Teraz czarny kruk siedział na mem ramieniu. Młody mnichu, czemu zatrzymujesz na drzewie za murem twój pełen tęsknoty wzrok? Pozostań tutaj, ciebie już