Strona:Piotr Nansen - Próba ogniowa.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lampa wesolutko paliła się po za niebieskiemu firankami.
— Tego się spodziewałem — odezwał się boleśnie.
Stał jak skamieniały, jak statua, wpatrzony nieustannie w szyby okna.
— Jest mi niewierną. Ona jego kocha!.... Jego!... To tak naturalne... Przekonałem się i wszystko w porządku.
Zaczął oddalać się, powtarzając machinalnie: Tak... wszystko w porządku...
Nie odczuwał żadnego bólu, zdawało mu się, że jest zupełnie spokojny i zrównoważony.
Naraz nasunęło mu się pytanie: Dla czego mu otwarcie nie powiedziała?... Dla czego kłamała?...
Jakby w odpowiedzi, postawił natychmiast drugie pytanie: A jeżeli nie kłamała?... Bo co on w rzeczywistości wie?... Przed nie całą godziną wyszedł od niej a ona niepołożyła się spać; to jeszcze żaden dowód. Może w tej chwili, gdy chciała lampę zgasić, przypomniała sobie jaką pilną robotę... Może tam siedzi zapracowana i myśli o nim... myśli w chwili, gdy on tutaj chodzi i ją oskarża.
Wrócił się i przystanął w pobliżu domu. — Jeszcze krok i okno zobaczy. Ociągał się trochę, wahał się, wreszcie wzniósł wzrok w górę i... ujrzał światło.
Tym razem uczuł pewien ból. Nie wiedział, jak to sobie tłómaczyć... czepiał się nadziei... wreszcie postanowił czekać do wpół do pierwszej. Jeżeli do tej pory spać się nie położy, to pewnem będzie, że nie jest sama.
Naznaczywszy sobie termin oczekiwania, dla skrócenia czasu jął chodzić od rogu do rogu ulicy.
Deszcz zaczął lekko kropić, a on wyszedł z domu bez parasola. To go jednak nie krępo-