Strona:Piotr Nansen - Próba ogniowa.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pić. — Naraz zwrócił się szybko i podążył — niemal pędząc — w stronę z której przybył.
Muszę przekonać się czy światło zgaszone — mówił nieustannie do siebie.— Muszę sprawdzić, czy je zgasiła!
Ulice już świeciły pustkami, wiatr tylko na nich hulał bezkarnie. Na szczęście miał go poza plecami, więc mu nawet ułatwiał kroki. Zegar na wieży odezwał się raz jeden.
— Wpół do dwunastej. Z pewnością już śpi.
W myśli przesunęła mu się jej wdzięczna twarzyczka, słyszał jej głos brzmiący tak pieszczotliwie... Właśnie ta niezwyła uprzejmość, ta serdeczność zdawała się być komedją i to go napełniało obawą.
Czem ona się tak zmęczyła?... Na twarzy nie malowało się znużenie przeciwnie, cały wieczór była niezwykle ożywiona i dopiero w chwili gdy prosiła, aby poszedł, zaczęła tłómaczyć się zmęczeniem.
Jeżeli tam będzie jeszcze światło, to dowód, że kłamała. Gorzej, to będzie dowodem, że „on” tam jest.
Nie... nie... tam ciemno, wszystko pogaszone; ona na prawdę była zmęczona. Teraz spoczywa w buduarze, w tym ładnym różowo-białym negliżyku, w którym jest tak piękna... tak urocza!... Przymróżył oczy, głowę opuścił i oddał się rozkosznemu marzeniu. Po chwili wyprostował się, uczuł zimno i zaczął znowu biedź szybko. Przystanął dopiero na rogu ulicy w której ona mieszkała.
Miarowym krokiem szedł po chodniku w stronę domu, w którym mieszkała. Przeszedł spiesznie na drugą stronę i spojrzał w górę. Z przerażeniem przyglądał się oknu oświetlonemu. Tak jest... okno było oświetlone!