Markiza de Merteuil do Wicehrabiego de Valmont.
Odebrałam przed chwilą twój olbrzymi pakiet, mój drogi wicehrabio. Jeżeli data jest ścisła, powinnam była otrzymać go o całą dobę wcześniej; ale to pewna, że gdybym była obróciła czas na czytanie tych foliałów, zbrakłoby mi go już z pewnością na odpowiedź. Wolę zatem poprzestać na potwierdzeniu odbioru i, na razie, pomówić o czem innem. Nie sądź z tego, iż mam ci coś do opowiedzenia na własny rachunek: jesień ogałaca Paryż niemal ze wszystkich mężczyzn, bodaj trochę podobnych do ludzi; to też odznaczam się, od miesiąca, morderczą wprost wiernością i każdy prócz mojego Kawalera, byłby już znużony dowodami mojej stałości. Pozostając tedy w przymusowem bezrobociu, próbuję się rozrywać z małą de Volanges; o niej właśnie chcę z tobą pomówić.
Czy wiesz, że ty więcej niż myślisz straciłeś na tem, że nie chciałeś się zająć tem dzieckiem? rozkoszna jest, doprawdy! Lube stworzonko: ani charakteru, ani zasad; pomyśl tylko, co za nieocenione zalety w pożyciu! Nie sądzę, by kiedykolwiek jej silną stroną miało być uczucie; ale wszystko zapowiada w niej obudzenie zmysłów bardzo a bardzo obiecujące. Rozumu nie ma, a nawet i sprytu, posiada jednak pewną naturalną, jeśli można się tak wyrazić, zdolność fałszu, która nieraz zdumiewa mnie samą i która ma tem więcej widoków powodzenia, ile że twarzyczka przedstawia sam obraz prostoty i niewinności. Z natury wielki z niej pieszczoch, z czego nieraz mam trochę rozrywki: nie uwierzyłbyś, jak ta mała główka umie się rozpalać; wówczas zaś jest tem zabawniejsza, że nie wie nic, ale to zupełnie nic, a chciałaby wiedzieć wszystko. Paradna jest czasem, doprawdy: śmieje się, złości, płacze, a potem prosi mnie, aby ją nauczyć, i to z naiwnością poprostu rozczulającą. Doprawdy,