Strona:Pielgrzym.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
III.

Lecz Dola... siwym skowronkiem wzleciała,
Co ulżyć niegdyś pragnął Pańskiej Męce —
I kolce dziobkiem oddalał od Ciała,
I lał balsamem świegoty ptaszęce:
Aż mię spowiła cicha jasność biała,
Aż wyciągnąłem światu korne ręce...
Łez reszta lawą krwawiła z pod powiek;
A świat słoneczny szepnął: „Oto Człowiek“ —


IV.

Ja rozumiałem leśnych zacisz mowę,
Jak gorzką wzgardę, wyrok potępienia:
Anim śmiał wierzyć, że już skrzydła nowe
Pod grzechu larwą boleść wypromienia...
Że będą ciche, gołębiane... owe
Lotki, co wzrosną z Pańskiego siemienia:
Że już Aniołem dzwoni Ducha ziarno —
Przeczuciem ciężkie pada w ziemię czarną...


V.

Jam, w to dzwonienie rzewne zasłuchany,
W tę mowę milczeń, zanim w ręce Boże
Oddam dzień krwawy... jak hańby kajdany
Jam znienawidził strasznie czarne łoże,
Po którem płynie strumień opętany. —
Ani go żadna posucha nie zmoże;
Choć z głębi własnych biorący odnowę,
W pogardzie fale miałem lazurowe.