Strona:Pielgrzym.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
VI.

...Kto obłęd cierpi długi, miewa chwile,
Że wzrokiem orlim dna wszystkie przenika:
I we mnie rosły, w tej dziwnej mogile,
W które mię rozpacz pogrzebała dzika,
Iskry objawień Pańskich... Czasem, tyle
Głosów tajemnych w noc modrą wykrzyka,
Że tonę w dźwięków tłum — w cichym klasztorze,
Który dziad Chrobry stawił na Zoborze[1].


VII.

Nitrawa chłodna w noc taką nie gada
Nic u stóp góry — nad pacierze mnisze[1];
Pokora krzyżem tu zaległa, blada,
Bór się eremu żałobą kołysze;
Dniem śnieżą mury gołębiane stada,
Dzwonka głos nikły święte srebrzy cisze. —
Cały się czułem Wieczności podany —
Słodyczą były mi więzienne ściany.


VIII.

Aż przybył do mnie dziwny Gość — zdaleka,
Sercem pragniony, choć już — nie czekany...
Tak bywa duszy, kiedy tęsknot rzeka
O gwiazdy w gorycz rozpryśnie się piany
I w nieskończoność łkań szmerem ucieka...
Cud, jeśli fale wstrzyma Pan nad pany. —
Wszedł Ojciec Gabrjel, zwiastun dobrej wieści,
Co się nie iści bez wieków boleści.


  1. 1,0 1,1 Nad Nitrawą, dopływem Wagu, leży góra Zobor (Zober); Bolesław Chrobry odnowił tam klasztor, pod wezwaniem św. Hipolita, gdzie żył później wspomniany święty polski, Świerad.