Strona:Pielgrzym.djvu/009

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XII.

One z owoców przyszłych się wyzuły
I zbiegły, płone, wielbić Pana Chrysta...
I szlochem gwarnym skowronki-gaduły
Rozpowiadały, jak Pański Psalmista
Pieśnią Królewskie wzbogacał szkatuły[1],
Pokąd mu była dłoń jak kwiaty, czysta — —
Drżałem: wtem Starzec wzniósł nad siebie Słońce
Ogromne, białe, straszliwe, palące.


XIII.

„Ha! to broń!!“ A to było Pańskie Ciało —
Prosta, ofiarna Hostyjka nieduża...
Ale mi gniewem źrenice zalało
Szataństwo pychy, ssane z grzechu kruża.
Kościół ten cały urągał mi biało
Barwą młodzianków. Dławiła mię burza —
Słońcem tem we mnie pałającem rzuci,
Białym kamieniem — w wężowisko chuci.


XIV.

Wtedym na zbiry skinął. Starzec klęka.
Oni się z chrzęstem wwalili do nawy...
Starzec za kielich ujął... Nie drgnie ręka,
Egzaltująca ponad tłum plugawy
Krew... Mnie po krzyżach od sęka do sęka
Krew... dzwoni w uszach... rozwiązuje stawy — —
Zbiry przed Starcem pokotem runęli,
A ON nade Mnie... w złotościach i w bieli.


  1. Dawid.