Strona:Pielgrzym.djvu/006

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
III.

Spiekł się, jak skorpjon, w serdecznym popiele
Szał, w męce wielkiej dławiąc się sam w sobie...
Aż duch-boleśnik uciśnion był w ciele
Jak ów, którego żywym zamkną w grobie:
Sztylet mu tajnie dali przyjaciele —
Aby i śmierci w róż kwitnął ozdobie,
Gdy broń na piersi swej własnej wyostrzy —
I z krwią wypłynie... o ton cichszy, prostszy.


IV.

O szale gniewny! straszny samojedzie!
Gdybym też przeczuł, iż się zbrodni chwycę,
Z których mię Pańskie Przejrzenie wywiedzie;
Lud zaś okrutną zatoczy Trumnicę
Na skrzydła duchów, co w tej srebrnej biedzie
Cierpliwe, modlą się, promiennolice,
O dnie — kwiatami bogate cichemi,
O noce — w gwiazdach nad groby mej ziemi.


V.

A dla mnie żniwo Krwi. — Och, gdybym wiedział,
Że szał mój, feniks na popiele serca,
Nie gniewem wstanie już: lecz, że ów przedział,
To cichość, głuchość... ono nic, morderca,
Kamienna chwila — nim oręż zaśniedział
Granatem cudzej krwi... do trzew się wwierca,
Twój własny sycąc proch piołunem żółci,
Aż z prochu buchnął — wstyd — i dłonie skuł ci.