Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zginałam się i prostowałam znów — szłam tam i napowrót parę kroków — brałam to lub owo — przyklękłam, pakując — patrzyłam, jak rzeczy kryły się w głębi kufra za parę godzin chaos zniknie, wszystko będzie zabrane... a ja zostanę sama — — sama! Podniosłam się skokiem z klęczek przerażona. Nie, nie, ja tego nie chcę! Nie mogę pozostać samotna! On nie powinien odjechać; będę go błagała, żeby został przy mnie, a on przecież uczyni wszystko na moje prośby; nie zniesie współczującem sercem, iżby miał mnie opuścić. Bo to byłby zły czyn z jego strony — a on nie ma prawa postąpić ze mną źle!
Wtem usłyszałam trzaśniecie drzwi frontowych. Powracał, nucąc, a gdy wszedł do jadalni, zastał mnie znowu pochłoniętą przez pracę.
— Jakże jesteś zręczna! — zawołał, musnąwszy pieszczotliwie dłonią moje włosy. Nie miałem jeszcze nigdy wżyciu tak porządnie zapakowanych kufrów. — Stał przy mnie i podawał mi resztę rzeczy sztuka po sztuce, uśmiechając się do mnie.
Naraz rzekłam:
— A gdybym poprosiła cię o to czy pozostałbyś tutaj?
Spojrzał na mnie, zdziwiony, pomyślał i rzekł: