Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nął w swoich zajęciach; a przytem musi oddawać wiele wizyt. Jestem nader rozsądna i znoszę cierpliwie swój los. Nawet, gdy wczoraj go odwiedziłam i znalazłam zamiast niego kilka słów przepraszających, trzymałam się mocno. Wszelako, kiedy myślę o tem, że teraz nastąpił długi okres, w którym mogę widywać go tylko wyjątkowo — nie! nie mogę o tem myśleć wcale; pochylam głowę, zamykam oczy i wiem jedno, że jest to położenie beznadziejne.
Mówił znowu ze mną o swoich sprawach pieniężnych. Zapytywałam, jakie ma widoki. Ale nie chciał wchodzić w szczegóły; powiedział tylko, że „to się jakoś ułoży“.

5 czerwca.

Odjechał.
Spędziłam u niego ostatnie godziny. Śniadaliśmy razem i pomogłam mu przy pakowaniu kufrów.
Przed pójściem do niego miałam do sienie małe mądre kazanie: „Bądź teraz rozumną, Juljo! Ukaż mu wesołe, przyjazne oblicze, aby zabrał piękne wspomnienia o tobie w podróż, Przedewszystkiem nie spraw wrażenia, jakobyś oczekiwała, że dla ciebie pozostanie w mieście“.