Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

których niezgrabne ręce starości dotykać nie powinny. Lecz gdyby życie — niech Bóg cię od tego ustrzeże — miało mej dzieweczce przynieść coś, wobec czego byłaby bezradna, przyjdź do mnie spokojnie, o ile będę żyła... A teraz powstań, kochanie, i idź do domu, aby nie czekano ze śniadaniem. Zaś o tem, co zaszło dzisiaj, nie będziemy mówili ani z ojcem, ani z mamą. A bilet do teatru odłożymy na inny raz, bo dziś wieczorem zapewne wcześniej położysz się spać.
— — Stałam u jego drzwi. Przebiegłam jak burza ulice. Ale teraz — zbrakło mi odwagi zadzwonić. Gdym wchodziła do tego domu, miałam wrażenie, że uderza na mnie i dusi mnie ciężkie powietrze pokoju chorego. Myślałam: oto zadzwonię, otworzy mi blada, zapłakana służąca, i już nie będę miała o co pytać.
Nie, nie, to niepodobieństwo! Bóg nie będzie dla mnie tak okrutny. Jęłam się modlić: „Ojcze nasz, któryś jest w niebiosach...“
Nie, nie teraz. Bóg rozgniewa się i ukarze mnie, że ja, co nigdy nie myślę o nim, teraz przez tchórzostwo udaję się doń o pomoc. Więc zadzwoniłam — i serce ścisnęło mi się: tak głuchy i bezdźwięczny był odgłos dzwonka. Oczywiście — starałam się uśmiechnąć —