Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się doń na chwilkę, wstrząsnęłabym go, przytuliła, aż ocknąłby się całkiem.
Była najobrzydliwsza pogoda wiosenna: chmurno, deszcz mżył nieustannie. W mokrych płaszczach z krzywemi minami mijali mnie ludzie, dążąc do kościoła. Potrzebowali istotnie pociechy religijnej. Natomiast w mojem sercu było święto i bez dzwonów kościelnych.
Babka siedziała nieruchomo, wciśnięta między swoje poduszki, w czepku niedzielnym. Przy oknie stara Marja cerowała pończochy, czytając równocześnie gazetę. Jakimż pokojem tchnęło tutaj wszystko! Niby w cichej kapliczce, gdzie pomieszane zapachy kwiatów w doniczkach zastępowały kadzidła.
Babka powiodła cienkiemi palcami swojej pomarszczonej starczej ręki po moich włosach. Z jej oczu czytałam, że przygotowała dla mnie prezent. Ale jak zwykle nie przystąpiła do tego odrazu. Rozpoczęła:
— Pogoda nie jest dzisiaj najlepsza. — Po krótkiej pauzie: — Niewiele osób uda się dziś na wycieczkę zamiejską. — A wkońcu: — Czy nie miałabyś chęci, Julko, iść dzisiaj do teatru?
O, Julja miała chęć. Wiedziała nawet, do którego ma udać się teatru. Dawano przecież moją sztukę!