Przejdź do zawartości

Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gotów jest wziąć mnie taką, jaką jestem, nie czyniąc mi z tego zarzutu, wogóle nie robiąc mi żadnych wyrzutów, szlachetnie i po rycersku, nie żądając ode mnie poniżeń i skruchy, zatem...
W istocie to on był owego dnia, gdy mignął mi cień u kraty parkowej. W parę dni potem spotkałam go w alei ogrodu Fryderyka. Szliśmy razem; opowiadał mi, że często widywał mnie na spacerze, ale krył się przede mną za drzewami, gdyż sądził, że przekładam samotność. Odparłam, że nie mam przyczyny szukać samotności. Zamilkł, widocznie mi nie wierząc.
Następnych dni spotykaliśmy się od czasu do czasu i rozmawialiśmy nieraz ze sobą. Poczem jął odwiedzać nas częściej; ale za każdym razem, gdy był u nas, lękałam się jakiegoś natarcia z jego strony.
Wreszcie pewnego wieczora — było to przed tygodniem — zastał mnie w domu samą i dał mi do zrozumienia, że wie o wszystkiem. Nie powiedział tego wprost, ale opowiedział mi pewną historyjkę. Brzmiała ona:
Jeden z jego przyjaciół, zamieszkałych w Niemczech, pokochał młodą kobietę. Był to dzielny kupiec, sprawny i poczciwy, ale ani dowcipny, ani zajmujący — poprostu człowiek zwyczajny, „mniej więcej z tego gatunku, co