Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ogród ten jest podobny do cmentarza ukrytych wspomnień i skruszonych nadziei.
Co dnia spotykam tu tych samych ludzi: mam wrażenie, że znam ich wszystkich, że znam historję życia, która każdego z nich sprowadziła tutaj. Oto idzie stary, wykwintnie odziany jegomość, o bladej twarzy, której usta drgają ustawicznie; bije on laską bezradnie wokół siebie. Czyż to może być kto inny niż dawny urzędnik, rozpamiętujący bezustanku krzywdy rzekomo niesprawiedliwego zwolnienia go ze stanowiska? I czyż trzeba pytać o czem myśli ta wysoka, smukła, odziana w żałobę kobieta, która stąpa wolno w towarzystwie ubranej również czarno dorastającej córki, i z takim zmęczonym i nieprzytomnym uśmiechem spogląda, gdy żywe dziewczę przemówi do niej? Albo to młode, kalekie stworzenie, które stara, wynędzniała matka toczy na wózku przez aleje zamkowego ogrodu?
Albo ja sama? Jakkolwiek niewszyscy ci ludzie odgadnąć mogą los, który uczynił i mnie członkiem tego małego towarzystwa niedoli.
Przed kilku dniami odwiedził nas Eryk. Ale nie widziałam go. Gdy zabrzmiał znajomy mi głos w przedpokoju, pobiegłam tylko do mojej komnatki i zamknęłam się. Po chwili matka zapukała i spytała, czy nie zechcę po-