Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 1.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

atmosferę wspaniałych objawień niby upojony szczęściem motyl. Ciężki był dotąd mój chód. A teraz jest mi tak, jakbym ważyła się lekko na skrzydłach nad troskami życia, zwolniona od ich ciężaru. Stoję na ziemi, która podnosi się pode mną, i obejmuję niebo, które chyli się ku mnie. Dokoła dźwięczy triumfalna muzyka, a ja sama jestem pieśnią, ulatującą wgórę...
Cóż znaczy: kłamać? Posiadać słodką, czarowną tajemnicę, której nie chce się dzielić z nikim! Łatwo jest kłamać — kłamać jest to słowo brzydkie, ale ma ono sens mądry. Czyż co innego czyni słońce, gdy skryte za chmurą zsyła jedyny promień fiołkowi, kwitnącemu na skraju rowu? Albo dwoje ptasząt, bawiących się w schowankę śród liści?
Szłam dziś o południu przez miasto. Spotykałam tysiące ludzi. Cóż widzieli we mnie? Młode dziewczę, podobne do tysiąca innych, spacerujące pod ochroną i opieką matki. Ale czego nie widzieli i nie powinni byli widzieć, gdyż to było uszczęśliwiającą tajemnicą — to było owo spojrzenie, zamienione przez dziewczę z młodzieńcem po drugiej stronie ulicy — to było to, że ona zatrzymała się na rogu przed kwiaciarką, wzięła dwa bukieciki fioł-