Strona:Pedro Calderon de la Barca - Kochankowie nieba.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
KRISANTO.

O! jakże okropne ciemnie,
Jaki zamęt czuję w sobie!
Dwa jakieś duchy w tej dobie,
Zły i dobry, walczą we mnie.
Obu wprost przeciwne zdania —
Ten burzy, co tamten stawi,
Jeden mię ku wierze skłania, —
Drugi zwątpienie obudza...
Ach! jak ta walka utrudza!
I któż mię od niej wybawi!

(W głębi za sceną POLEMIO.)
POLEMIO.

Karpoforo mi nagrodzi
Te wszystkie trudy i znoje!

KRISANTO.

Jak dziwnie głos ten przychodzi
W straszne udręczenia moje,
Jak szczęśliwie trafia w porę,
W sam czas w moich wątpliwościach!
A choć całkiem przypadkowo
Zabrzmiało to wielkie imię,
To jednakże ja to słowo
Za proroctwo sobie biorę.
Bo ten Karpoforo w Rzymie
Mistrzem był, i najsławniejszym