Strona:Pedro Calderon de la Barca - Kochankowie nieba.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Imienia, którem wymówił.
I tak mile go pozdrowił,
Wziął go z sobą tak poczciwie,
By wynagrodzić wspaniale.
O! gdyby równie szczęśliwie
Miłość życia mego drogę
Swoim ozdobiła wiankiem!
Ach! bo czuję, że nie mogę
Chrześćjanin być jej kochankiem!

(wchodzi DARJA.)
DARJA (do siebie).

Dumo! uporze szalony!
Jakże straszna twoja władza,
Gdy wbrew mej woli w te strony
Znów mię gwałtem przyprowadza.

KRISANTO (do siebie).

Ach! wraca! lecz ukryć muszę
Radość, którą wlewa w duszę.

(głośno.)

Darjo! wszakże dałaś słowo,
Zaręczałaś najgoręcej,
Że nie wrócisz nigdy do mnie.

DARJA.

Pobożność to, a nic więcej,
Wiara w której trwam niezłomnie,