Przejdź do zawartości

Strona:Paweł Staśko - Kain.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
ALMA.

Wczora wieczorem rzekł,
że tyś mu zmorą...

(Abel patrzy w ziemię zamyślony)

Zazdrości żre go gniew,
że myśmy sobie radzi — —
Kiedyś na stawu brzeg
wyszedł i klął, klął ciebie...
Jak czarta siew
padały klątwy słów —
słyszałem... marła w trwodze —
Zda się, bies go prowadzi,
zawiścią złą kolebie,
zamysłów łączac wodze —
Słuchaj! przeczuwam krew,
straszy znak ów
mię Kainowy...

(krótkie milczenie)

Mów,
pociechy słowem mi
ulżyj... Jam przecież twa,
nic nie mam okrom ciebie —
przecz milczysz?