Przejdź do zawartości

Strona:Paweł Staśko - Kain.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lęk wielki mię ogarnia
i pierś poczyna gnieść
jak ziemi darnia...
Nie mnie wzrok jego znieść —
te opętańcze błyski
są straszne!... Aza wiesz,
ja jego od kołyski
się bałam... On ma dzicz
w sobie, jak z puszcz zwierz
i smaga słowem tak
jak z trzciny bicz — —
Czasem szepta mi coś,
że na tej twarzy znak
zabójczy się wyradza...
Ta myśl mię wskroś
przeszywa, dławi dech
jak władza
rąk nienawistnych...

ABEL.

Słysz:
— Bodaj-byś zdechł
rzekł mi, gdy zoczył raz
zabawę naszą... Czyż
jedno z nas
jest mu w życiu zaporą?