Strona:Paulina Krakowowa - Niespodzianka.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lać począł, nieznacznie zwabił Marcinka do okna. Właśnie znany im lekarz zajechał przed dom, w którym bywał codziennie, a woźnica nasunąwszy czapkę na uszy, podniósł kołnierz od płaszcza, ręce schował w rękawy, i czekał na pana, tylko się czasem z ulewy otrząsał.
— Nieprawdaż, Marcinku — spytał ojciec — że to wygodnie być stangretem?
— O! w słotę i zimno — odrzekł chłopczyna — to nie bardzo, ależ przecie nie zawsze deszcz pada!
Ojciec zamilkł jeszcze, ale w kilka dni znowu rzekł do syna: