Strona:Paul de Kock - Dom biały tom I.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
5

Na widok dwóch młodzieńców, Kancelista rozjaśnił czoło, ścisnął co prędzej rękę blondyna, wołając: «Eh! to Alfred de Marsej (Marcey), bardzom rad żeśmy się spotkali.... i pan Edward!... zdrowie jak widać zawsze dobrze służy.... pewno na obiad, i ja także....»
Ten, którego Robino ciągle ściskał za rękę, i którego twarz szlachetna i pełna dowcipu, okazywała jednak trochę skłonności do żartu, spoglądał z uśmiéchem na kancelarzystę — a w tym uśmiéchu było trochę złośliwości, za którą możeby się kto uraźliwy rozgniewał, gdyby w ten moment nie zawołał otwarcie i wesoło:
— Poczciwy Robino!... Cóż się z tobą dzieje?... Mój przyjacielu, teraz już tak wysokich kapeluszów nie noszą.... eh fe! to jeszcze przeszłoroczne, ale to zapewne żebyś się wyższym wydawał?.. a poły!... aj! aj!... Wyglądasz jak szla-