piędzi ziemi, na której mógłby się skryć. Nagle pojawiły się płatki śniegu, wielkie jak kwiaty czampeku, i ziarna gradu, wielkości orzechów kokosowych.
Gautama obrócił się i upadł płasko na ziemię.
— Teraz pomyślał — zmiecie mię w przepaść, jak kłaczek z krzaczka bawełny. — Dobrze! Niechaj tak się stanie!
Ale nagle wszystko ucichło. Podniósł się tedy. Góra Meru stała przed nim, jakkolwiek powinna była się znaleźć z tyłu za jego plecami.
— Jakie to dziwne! — pomyślał Gautama — Posłucham starego.
I nie obejrzawszy się ani razu poza siebie, czy przypadkiem nie wznosi się tam inna góra Meru, zamknął oczy i zaczął posuwać się prosto w kierunku góry, nie myśląc ani o złomach kamiennych, ani o przepaściach. Równocześnie nabrał jakoś otuchy. Zupełnie uspokojony szedł dalej, a droga zdawała mu s;ę nagle tak gładką, jak droga do jego chatki, lub jak brzeg morski podczas odpływu.
Wtedy Gautama pomyślał sobie:
— Jak się doskonale idzie z zamkniętemi oczami. Rzecz dziwna, że nigdy jeszcze nie pró-
Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/153
Wygląd
Ta strona została przepisana.