— Przetworzę odrobinę oczy dla przekonania się, czy zbliżyłem się do góry.
Ale góra znajdowała się na krańcu horyzontu, a wierzchołek jej wznosił się tak wysoko, że Gautama musiał się dobrze w tył przegiąć, aby go dojrzeć. Góra przedstawiała się groźnie w swym płaszczu lodowym i w śniegu purpurowo połyskującym. Rozpadliny błyszczały szmaragdową zielonością.
Gautama próbował w ten sam sposób kilkakrotnie, ale każde przetworzenie powiek pokazywało mu górę w tej samej odległości. Nakoniec usiadł zmartwiony na ziemię.
— Stary zakpił sobie ze mnie — pomyślał. — Gdybym nawet i siedm dni bez przerwy szedł z zamkniętemi oczami, to przecież góra w chwili, w której je otworzę, znowu na kraniec horyzontu ucieknie. Jeżeli zaś zatrzymam oczy zamknięte, to jakże mam się dowiedzieć, czy doszedłem do miejsca przeznaczenia?
Opanował go gniew na starego.
— Gałgan! — zawołał głośno, zaciskając pięść.
Ale oto skutki tego odezwania się. Daleko od góry nadciągnął huk, a Gautamie zdawało się, jakoby mu w samo ucho zaryczało. Przerażony zerwał się na równe nogi. Nigdzie ani
Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/152
Wygląd
Ta strona została przepisana.