Strona:Pan Sędzic, 1839.pdf/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 39 —

dnych chłopów, mówiła położnica, ja chcę aby się ona nazywała Wincesia.»
Bryczka pana Sędzica zaszła na podwórze chłopa, do któréj wsiadła Wincenta, pan Sędzic i stara akuszerka trzymająca dziecko; i tak udali się do kościoła parafialnego, leżącego ztamtąd o milę.
Cała grupa wieśniaków i wieśniaczek, stała na podworzu tak długo, aż bryczka zakryta krzakami, zniknęła z ich oczu.
Gdy wrócili do chaty, libacye wódczane tak szły rzęsisto, że w pół godziny, cała ta gromada ponura i milcząca przed tém, nie przedstawiała uszom jak gwar pomieszany, podobny bardzo do szczebiotania szpaków zgromadzonych w jesieni na jedno drzewo, gdzie każdy świergocze dla siebie nie uważając na inne.
Cztery wieśniaczki siedzące w końcu stołu, opowiadały wzajemnie swoje biedy.
Pierwsza: «Ach jak my nieszczęśliwi jesteśmy! Pan Bóg widzi naszę niedolą, i jemu tylko ofiaruję wszystkie moje cierpienia. W roku przeszłym, wyhodowałam dwoje podciołków; wiecie wy dobrze co to kosztuje pracy, trosków i oszczędności; całe lato ani kropli mleka nie kosztował z nas żaden; wszyscy żyliśmy suchym barszczem, bo całe mleko potrzebne było dla cieląt. Téj wiosny, kiedy już mogły wyjść na pastwisko, nasz niegodziwy panicz zabrał je oboje do dworu, i to nie za żaden dług, bo podatki były opłacone. Możecie dorozumieć się, że my oboie nie mogliśmy wytrzymać,