tak osłabioną wolę i nerwy, iż gdy wstanie z łóżka — to wydaje się jej, iż lada chwila upadnie, ze strachu dostaje zawrotu głowy, a skóra przyzwyczajona do ciepła od leżenia pod pierżyną — marznie, gdy chora próbuje łóżko opuścić.
Gdy więc takiej przewrażliwionej chorej obciąć kołtun, który jest przecież ciepłym filcowym czepkiem, okrywającym głowę, to skóra głowy przyzwyczajona do ciepła zaczyna marznąć i chora rzeczywiście może z tego powodu dostać bólu głowy.
Gdy kobieta dłuższy czas choruje na jakąś chorobę, a leczenie nie sprowadza polepszenia, wtedy w myśl wskazań medycyny ludowej można sztucznie wywołać „zwicie włosów“, czyli powstanie kołtuna. Pierwszym sposobem zmierzającym ku temu jest zaniechanie czesania chorej. Włosy nie czesane łatwiej się sklejają i chora po kilku tygodniach konstatuje z radością, że już się jej „włosy wiją“. Jeśli samo zaniechanie czesania nie wystarcza — wówczas bierze się kosmyk włosów i zaszywszy w mały woreczek — nosi stale na piersiach. Ten sposób podobno niezawodnie sprowadza zwijanie się włosów — a przez to i po pewnym czasie poprawę stanu chorej.
Z kolei muszę powiedzieć parę słów o znachorach.
Plaga ta szczególnie ma być rozpowszechniona na Kresach, lecz i w naszej kulturalnej dzielnicy nie brak takich cudownych uzdrowicieli. Znana jest „mądra“ zamieszkała w okolicy Inowrocławia, zamieszkują znachorzy w Nagle i Gnieźnie, w Bydgoszczy mieszka znachor grubszego kalibru, podszywający się pod miano „astrologa“, który ma na tyle tupetu i bezczelności, że umieszcza o sobie wywiady w gazetach warszawskich, opowiadając brednie o swych wynalazkach leczenia raka.
Znachorstwo jest u nas bardzo rozpowszechnione, a nawet i modne.
W niedalekim mieście mieszkał np. człowiek z akademickim wykształceniem, który trudnił się znachorstwem pod postacią „magnetyzowania“ Gdy trafił do niego chory cierpiący na nerwy, to u takich chorych każda metoda może czasami sprowadzić wyleczenie. Gdyby więc ów „magnetyzer“ ograniczył się do leczenia histeryczek, to działalność jego byłaby mniej niebezpieczna. Lecz zabrał się do leczenia innych chorób, a więc dojeżdżał (własnym autem) do chorego na raka, do chorej na gruźlicę płuc i krtani, do dziewczyny chorej na gruźlicę stawu biodrowego, do staruszki chorej na reumatyzm stawowy i innych podobnie chorych. Wszędzie obiecywał wyleczenie. Początkowo wszyscy chorzy „czuli się lepiej“ i całe miasto pełne było uznania dla niezwykłego cudotwórcy. Lecz wkrótce jedni chorzy poumierali, a innym tak się pogorszyło, że rodziny ze skruchą musiały zwracać się do mnie o pomoc. I po kilku miesiącach gwiazda „magnatyzera“ nagle zgasła, narobiwszy niemało szkody licznym rzeszom chorych.
Po pewnym czasie zjawił się na horyzoncie nowy znachor — duchowny jakiejś sekty religijnej. Ten leczył modlitwami oraz aparatem do eletry-
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/361
Wygląd
Ta strona została przepisana.