zaprzeczył — nic sobie nie przypominał. Po zbadaniu okazało się, iż chodzi o gruźlicę stawu, chorobę przewlekła i żmudną. Powiedziałem to ojcu chorego. Po dwóch dniach przylatuje do mnie ojciec chorego, oznajmiając, iż teraz sobie przypominają, iż parę dni przed wypadkiem chłopak uderzył kolanem w bronę, wobec czego zgłosi chorobę jako wypadek. Bracia chłopaka potwierdzili powyższy fakt, (który, dałbym głowę, był najzupełniej zmyślony) i Ubezpieczalnia musiała paręset złotych zwrócić jako koszty leczenia itd.
Antoni Z. zachorował na zapalenie opłucnej z nagromadzeniem wypłynu w worku opłucnowym. Gdy oznajmiłem to choremu, który sądził początkowo, iż ma zapalenie płuc, ten zgodził się w zupełności ze mną iż choroba była wynikiem przeziębienia. Lecz po kilku dniach przylatuje żona chorego, oznajmiając, iż po przyjeździe do domu przypomniano sobie, iż mąż jej kilka dni przed zachorowaniem został przy zwożeniu drzewa uderzony przez konia, od tego czasu zaczął narzekać na kłucia w boku, które wzmagały się aż do czasu, gdy udano się do mnie. Znów poszło do Ubezpieczalni zgłoszenie wypadku przy pracy.
O wyniku tego znów szalbierstwa nie słyszałem.
Powyższe fakty dotyczyły samodzielnych rolników. A jak przedstawia się sprawa u robotników fabrycznych? Też nie wiele lepiej. Pół biedy — dopóki chodzi o młodego i silnego człowieka. Gdy przytrafi mu się jakiś wypadek — odleży swój czas, po czym powraca do zdrowia i w dalszym ciągu zabiera się do swej poprzedniej pracy. Wobec tego nie wypada mu się dopominać o jakieś wygórowane odszkodowania czy renty z tytułu zmniejszonej zdolności zarobkowej — gdyż jeśli wykonuje swą poprzednią pracę, to nie może przecież twierdzić, aby miał znacznie obniżoną zdolność zarobkową.
Ale biada jeśli wypadek przytrafi się człowiekowi starszemu!
Tak więc Piotr W. liczył ponad 60 lat, lecz stale pracował w fabryce, zresztą przy niezbyt ciężkiej pracy. Znałem go od kilku lat i jak tylko pamiętałem — chodził trochę koślawo z powodu płaskich stóp, a przy tym rozległych żylaków na obu nogach. Lecz w końcu wybudował sobie kamieniczkę i widocznie sprzykrzyło mu się co rano lecieć do fabryki. A w fabryce — jak w fabryce — raz kamień zleci komu na nogę i zadraśnie palec, to znowu kogoś wagoniki uderzę, lub w końcu sam pracownik poślizgnie się i zleci z wagonu, czy też przewróci się na równej drodze. Jednym słowem okazji do zgłoszenia wypadków aż nadto.
Nasz Piotr W. czekał sobie kilka tygodni, aż okazja się nadarzyło, jakaś belka uderzyła go trochę w nogę. Narobił więc krzyku, zgłosił w biurze wypadek i kazał odwieźć się do domu, gdzie zapakował się do łóżka i mnie zawezwał. Bogiem a prawda nie wiele mogłem stwierdzić u poszkodowanego — trochę zdarty naskórek na podudziu, mały siniec i na tym koniec. Ale czym mniejsze uszkodzenie, tym większe były skargi i narzekania. Do pracy już więcej Piotr W. nie powrócił, twierdząc iż „bóle w no-
Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/323
Wygląd
Ta strona została przepisana.