Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

motry wszystko potwierdzili i Gustaw G., który jeśli zachorował to jedynie przez wyciskanie samoistnie powstałego wrzodu — a więc w każdym razie nie na skutek wypadku — pobiera znów do dziś rentę z Ubezpieczalni i to z racji ubezpieczenia od nieszczęśliwych wypadków.
Helena S. zachorowała na ropień pod pachą. Ponieważ — zamiast przyjść do lekarza — leczyła się sama przykładaniem gliny itd. — przeto ropienie rozszerzyło się i powstało znów zakażenie. Chorą trzeba było umieścić w szpitalu, gdzie przebywała dłuższy czas. W międzyczasie męża chorej pouczono, iż istnieje instytucja, która jest na tyle łatwowierna, iż wierzy na słowo wszystkim wyzyskiwaczom — a mianowicie Ubezpieczalnia Społeczna.
Znów zgłosił, że żona zachorowała, gdyż parę dni uprzednio uderzyła się, gdy schodziła z drabiny w czasie prac gospodarskich. Synowie chorej poparli powyższe zeznania, sąsiedzi również i mąż chorej otrzymał kilkaset złotych tytułem zwrotu kosztów leczenia nieszczęśliwego wypadku.
Czasami pretensje do ubezpieczenia wypadkowego są aż śmieszne. Tak więc 4-o letni Janek B., latając po gospodarskich budynkach swego ojca, skoczył z żartów w kierat, noga dostała się między tryby i dziecko złamało sobie w kilku miejscach nogę. Ojciec znowu zgłosił fakt ten jako wypadek przy pracy, motywując, iż czteroletni chłopiec miał dozorować konie obracające kierat (maneż). W tym przypadku wiek dziecka spowodował, iż Ubezpieczalnia bez dochodzeń mogła oddalić pretensje ojca, gdyż jest rzeczą jasną, że czteroletnie dziecko nie może żadnych funkcji pracowniczych jeszcze spełniać. Lecz gdyby chłopiec, który przy zabawie i skokach złamał sobie nogę liczył np. dwanaście lat — wówczas ojciec chłopca znalazłby kilku świadków, którzy zeznaliby, iż chłopiec właśnie w czasie wypadku pomagał ojcu — i wówczas Ubezpieczalnia płaciłaby setki złotych jako zwrot kosztów leczenia i rentę z powodu obniżenia zdolności zarobkowej. W ogóle muszę powiedzieć, iż nie zdarzyło mi się, aby złamane ręki czy nogi na wsi było zgłaszane w innej formie, niż jako następstwo wypadku przy pracy. Dopiero po kilku miesiącach dochodzą mnie słuchy, iż tym wypadkiem przy pracy były jakieś porachunki małżeńskie, w czasie których czuły małżonek przetrącił żonie rękę kijem, lub też bijatyka na zabawie, a w końcu wypadek poza pracą, np. przy wyjściu na przechadzkę, wyjeździe do kościoła, powrocie w podchmielonym stanie z chrzcin czy wesela. Ale świadkowie pod przysięgą zeznali, iż wszystko zdarzyło się właśnie w czasie najgorliwszej pracy, więc Ubezpieczalnia innego wyjścia nie ma, jak płacić za koszta leczenia, płacić za utratę zarobku i wkońcu płacić za powstałe kalectwo. Również wszystkie takie choroby, jak gruźlica kości czy stawu, według twierdzeń rolników — muszą być następstwem nieszczęśliwego wypadku i to w czasie pracy.
Tak więc Jan T. stale był słabowity i blady. W czerwcu 1930 r. zatrzymano mnie w przejeździe, gdyż chłopakowi spuchło kolano. Pierwszym moim pytaniem było — czy się czasami w takowe nie uderzył, lecz chłopak