Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ka płynie obficie, zaprasza się wszystkich, poczynając od różnych dygnitarzy, a kończąc na sklepikarzach, mających w składzie kilka czapek, 2 pary pończoch — czyli tzw. szumnie „kupcach“, wówczas można ewentualnie po okresie próby wejść do czcigodnego grona towarzystwa małomiasteczkowego.
Przybywając do Barcina, miałem właściwie w pozycji aktywów tylko to, że byłem jeszcze kawalerem, poza tym jednak nie miałem za sobą nic, co by przemawiało za mną do serc i mózgów miejscowych. Nie umiałem pić, nie miałem na to, by urządzać bibki, w kościele nie przepychałem się do pierwszych ławek, pochodziłem z innej dzielnicy i innego środowiska, toteż niedługo trwało, a sławetna „opinia“ zwróciła się całkiem niedwuznacznie przeciw mej skromnej osobie.
Wkrótce zaczęły jeździć różne „wpływowe“ osoby do Kasy Chorych z mniej lub więcej wyraźnym żądaniem odwołania mnie z miasteczka i przysłania na to miejsce więcej miłego dla „obywatelstwa“ lekarza. Na moje szczęście dyrektorem Kasy Chorych był wówczas człowiek bezwzględnie rozsądny, a może też i trochę uparty, wszystkie gorzkie żale mafii miasteczkowej, nie poparte zresztą ani jednym poważnym i rzeczowym argumentem, pozostały bez odpowiedzi i bez rezultatu.
Miatem natomiast na początku mej praktyki od razu przestrogę, by nie opierać się na czynniku tzw. „obywatelskim“, lecz by przez sumienne wykonywanie mych obowiązków zawodowych, zyskać raczej sympatię i mir szerokich rzesz pracowniczych i chłopskich, które to rzesze są pod względem lekarskim zdane właściwie wyłącznie na mnie, podczas, gdy tzw. obywatelstwo z okazji kataru lub krostki na nosie zasięga porady lekarzy specjalistów w dużych miastach, a uważa lekarzy prowincjonalnych za lekarzy drugiej kategorii, którzy nie są godni, by udzielali porad lekarskich tak poważnym osobistościom. A jeśli już zaszczyci się lekarza małomiasteczkowego swym zaufaniem, to byłoby niesłychanym nietaktem i brakiem znajomości form towarzyskich ze strony lekarza, by likwidować sobie jeszcze za ten zaszczyt jakieś honorarium.
Inna sprawa, że jeśli dzięki Kasie Chorych, a po części i dzięki drobnym gospodarzom — lekarz zaoszczędzi sobie parę złotych, względnie kupi sobie urządzenie, a nawet i samochód, wówczas „obywatelstwo“ zgodnym chórem orzeka, że to właśnie na nich lekarz się wzbogacił i jeśli w oczy płaszczy się czasem w ukłonach, to poza oczami psy wiesza na tym „dorobkiewiczu, co się sprowadził bez grosza w kieszeni, a teraz mu się zbytków już zachciewa, bo sobie kupił nowe palto“. Ponieważ — jak zaznaczyłem uprzednio — na mojej nowej placówce jakoś nie mogłem zżyć się z miejscowymi „obywatelami“ — wódki nie piłem, kart nie lubiłem, innych rozrywek nie było, przeto siłą rzeczy można było zabić śmiertelną nudę małomiasteczkową w sposób najprostszy, najtańszy i najpożyteczniejszy — mianowicie pracą zawodową.