Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znacznie łagodzą jej przebieg, że ataki kaszlu niewiele odbiegają od formy zwykłego kaszlu przy stanie podrażnienia gardła lub tchawicy.
Niestety, szczepienia te w dzisiejszych warunkach bardzo trudno dają się zrealizować. Niektórzy rodzice nie chcą wystawić swych pociech na działanie „igieł“, co według ich zdania nie jest absolutnie konieczne, bo przecież i dawniej dzieci chorowały na koklusz, a „obywało się“ bez zastrzyków. Niektórzy znowu nie chcą nosić swych dzieci do ambulatoriów przy niesprzyjającej pogodzie, a dokonywanie tych zastrzyków w domu, przy kolosalnej liczbie chorujących, jest techniczną niemożliwością.
Tym niemniej sprawą tą należy się zająć i możliwie szybko uregulować. Wystarczyłoby uruchomienie w Ubezpieczalni Centralnej przychodni dla dzieci kokluszowych już przy pierwszych wypadkach zachorowań, na szeroką skalę zakrojona propaganda szczepień, a w ostateczności nawet przymus państwowy — jeśli by inaczej nie można było podejść do celu — a dobrodziejstwa szczepień stałyby się własnością dzieci ogółu ubezpieczonych.
Koszty tych szczepień profilaktycznych również opłaciłyby się i nie przewyższałyby o wiele kosztów leczenia najrozmaitszych komplikacyj kokluszowych, które z natury swej mają charakter przewlekły, a których leczenie nie przedstawia wdzięcznego zadania.
3. IV.Dziś odwiedziłem bez wezwania dziecko manicurzystki i stwierdziłem wybitną poprawę i przyrost wagi. Dziecko jeszcze tylko trochę kaszle.
A przecież dopiero 2 tygodnie minęły od chwili, gdy zdyszany dziadek przybiegł do mnie z prośbą, bym jak najprędzej udał się do wnuczka, bo jest z nim bardzo źle. Dziadkowi, który był dawniej fryzjerem i uprawiał, jak wszyscy cyrulicy w tych stronach, felczerstwo, można było wierzyć, że stan jest ciężki. Ale co zobaczyłem na miejscu, było gorsze od wszelkich choćby najczarniejszych opisów.
Zastałem chłopczyka może 6-io tygodniowego zupełnie sinego, o odcieniu prawie czarnym, który właśnie w chwili mego przybycia był w fazie bezdechu. Na szczęście po chwili dziecko zaczerpnęło powietrza, sinica powoli znikała i uspokoiło się zupełnie. Ale za chwilę wszystko zaczynało się od nowa. Dziecko zaczynało się dusić, jak gdyby mu w krtani nagle utkwiło jakieś obce ciało. Nie był to jednak kaszel, ani żadnego rodzaju ksztuszenie, ale dziecko przestawało oddychać, traciło przytomność, a twarzyczka przybierała siny kolor.
Przy niektórych atakach dołączały się jeszcze do tego krótkotrwałe drgawki twarzy. Skorzystałem z krótkiej przerwy między atakami, by zbadać gruntownie dziecko. Obiektywnych zmian stwierdzić nie mogłem. Stałem więc przed zagadkę, bo także wywiady nie były w stanie sprawy wyświetlić. Dziecko było przed kilku dniami przeziębione, nacierano je oliwą zmieszaną z terpentyną, trochę kaszlało, miało niewielki katarek — i to wszystko.