Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
„Jak to na chorą Kasę człowieka traktują!“

Powszedni dzień. Godzina 10-ta przed południem. Czeka 40-tu ubezpieczonych. W poradni przeciwjaglicznej było 68 osób. To zwykły program przedpołudnia. Dobrze że nie ma żadnego wyjazdu ani wypadku, bo i to czasem się zdarza. Może się zdarzyć, że wyjadę o 6-tej rano, a wrócę w południe. Niech 108 osób poczeka. Do wieczora się to załatwi. Od 3-ciej po południu zaczną się schodzić już inni: fornale z folwarku, urzędnicy państwowi, prywatni pacjenci. Zajadą nowe furmanki.
Może zdarzy się w międzyczasie wypadek: przy rżnięciu desek na tartaku jak zwykle. Podsunie ktoś rękę pod cyrkularkę i trzeba będzie szyć, albo kobieta poroni i trzeba będzie macicę skrobać. Do 12-tej w nocy może wszystko będzie gotowe. Obiad poczeka do jutra, kolacja również. W nocy może do porodu zawołają, gdzieś daleko do trzeciej wsi na wysoką górę, gdzie można, jak mówią, wszystkie wnętrzności wytrząść, jadąc furmanką. A lekarz skoro się raz podjął, musi dojechać żywy na miejsce. Żywy i przytomny. Zabrać wszystko co potrzeba, o niczym nie zapomnieć. Wygotować narzędzia. Wykonać ciężką operację. Bez odpowiedniej asysty. W niewygodnej pozycji. W ciasnej izbie, gdzie nie ma na czym narzędzi położyć. Przy złym świetle. W zaduchu, od którego się słabo robi. Odpowiada za wynik operacji.
Mówią, że matematyka jest nauką ścisłą, bo dwa a dwa jest cztery. Ale w Ubezpieczalni jest inaczej. Jeden równa się pięć. Jeden ubezpieczony, to pięciu zwykłych pacjentów.
Np. pani S.:
„Nie wiem czym się zaziębiła, bo już od trzech miesięcy nie mam swojego czasu. Pewnie dlatego, że przeszłam przez wodę“.
Przez wodę przechodzą zwykle panny. A po 9-ciu miesiącach jest dziecko. Z wody, nie z czego innego.
Więc pani S. rozbiera się do badania. Zdejmuje jedną spódnicę, drugą, trzecią, czwartą. Wszystkie nosi dla ochrony przed zimnem. Zato majtek nie ma. Nie spieszy się wcale. Co ją to obchodzi, że 39 chorych czeka. Że czeka dziecko z wysoką gorączką. Że ci, co dojeżdżają, spóźnią się na pociąg i pójdą pieszo 20 km z gorączką albo z bólami, albo poczekają na stacji do wieczora. Że nie zdążą na dworzec kolejowy ci, których trzeba by może natychmiast do szpitala odesłać.
Pani S. ma brzuch ściśnięty brudną szmatą. To musi być. Żeby się nie „otrzęsła“ albo nie „oberwała“. Mozoli się długo z węzełkami szmaty. Rozwiązała. Spod szmaty wyskoczyła na mnie duża pchła.
Właścicielka pchły siada na stopniu pod krzesłem ginekologicznym.
„Tu do góry mam wyjść — krzyczy — o rety! i tu nogi położyć! żebym była wiedziała, to bym nigdy nie przyszła“.
Wyjaśniam jej, że macicy przez gardło badać nie umiem i układam ją na krześle przemocą, bo broni się jak lew. W tej walce otrzymuję kilka