Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

teraz nie ma mnie w domu. Pacjent zaczyna dzwonić bez przerwy. Dostaję ataku serca. Służgca wykręca elektryczny dzwonek, który przestaje dzwonić. Petent zaczyna wówczas walić w drzwi nogami. Usłyszawszy jednak, że telefonicznie wzywa się policję, „chory“ odchodzi. Następnego dnia zjawia się na trzy minuty przed szóstą. W poczekalni było jeszcze pięciu chorych. Służąca nie chciała go wpuścić, lecz ze względu na to, że szło mu tylko o informację, otworzyła mu drzwi. O godzinie 6 minut 45 po załatwieniu pięciu oczekujących pacjentów przyszła i na niego kolej. Podał, że jest prawnikiem, bezrobotnym, zatrudnionym w jakiejś filantropijnej instytucji. Legitymacji nie miał, tylko zaświadczenie. Miał zastarzałą chorobę weneryczna i prosił o skierowanie do specjalisty.
— Ależ pan mógł się bez skierowania, wprost udać do specjalisty. Chorzy weneryczni nie potrzebują mieć skierowania od lekarza domowego. Pocóż więc to całe piekło, poco ta awantura?
Wspomniałam o swoim ataku sercowym, o tej nocy źle przespanej i wielu, wielu innych nocach, w które też nie mogłam zasnąć z powodu trosk zawodowych. Jakże psie życie prowadzi lekarz Ubezpieczalni!


O szewcach, zecerach i gruźlicy w Warszawie.

W rejonie, gdzie praktykuję, mieszkają pracownicy pierwszorzędnych firm warszawskich, gastronomicznych, kupieckich, krawieckich, szewskich i drukarskich. Ponieważ ich leczę, miałam możność poznać życie wykwalifikowanych polskich rzemieślników. O jakież to biedne, jak źle zorganizowane życie! Zarabiają ci ludzie nieźle. Nieraz w legitymacji ubezpieczeniowej figuruje suma 150 zł na tydzień. Zdawałoby się, że ludzie ci mają z czego żyć w porównaniu z przeciętną rodziną inteligencką.
— Tymczasem szewcy mieszkają albo w jednej izbie suterynie (najczęściej), lub też w jednej izbie na poddaszu starych walących się drewnianych domków. Natomiast ich małżonki, ach te panie szewcowe! — siedzi sobie taka w poczekalni i czeka na kolejkę. Usta oczywiście jej się nie zamykają:
— Ja przecież nie jestem byle kto — mówi. — Z jenteligentnej rodziny pochodzę. Jeżeli tu przychodzę się leczyć, to dlatego tylko, że mąż tak dużo płaci tych składek. I co ja z tego mam? Choruję na astmę. Byłam w szpitalu, było mi dobrze, wróciłam do domu — znów choruję.
— Dlaczego to prywatnie mogą astmę wyleczyć, a w Kasie Chorych nie.
Zecerzy są zupełnie inni. Mieszkają przyzwoicie, dzieci posyłają do gimnazjum. Cóż, kiedy gruźlica szerzy wśród nich tak okropne spustoszenie. Niedawno jeden z nich zawezwał mnie do siebie, gdyż chorował na grypę. W trzy dni potem splunął krwią, więc kazałam zbadać plwocinę. Prątki, prątki — 3 — 4 w polu widzenia. To się nazywa gruźlica otwarta! A tu 15-letnia córeczka chodzi do gimnazjum, żona i matka na utrzymaniu.