Strona:Pamiętnik lalki (1935).djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 10 —

Lunia była dla mnie troskliwą i dobrą mateczką. Codziennie własną rączką rozbierała mnie do snu i układała w ślicznem niebieskiem łóżeczku. Otulając mnie kołderką, szeptała dużo słów miłości i całowała na dobranoc. Zauważyłam tylko, chociaż nie godzi się krytykować swych małych opiekunek, że języczek Luni ani na chwilę nie przestawał coś mówić i opowiadać. Jak wiatraczek kręcił się ciągle i wciąż coś nowego prawił. Rankiem, nad mojem łóżeczkiem cały potok słów padał na moją główkę:
— Dzień dobry, moja córeczko... może już wstaniesz... czy dobrze spałaś?... pójdziemy zaraz na śniadanie... wybieramy się dziś do teatru... Katarzyna robi dziś do obiadu sos z majonezu... szwajcar ma nowe czarne ubranie... — i t. d. i t. d...
I tak codzień coś nowego miała mi do powiedzenia, a mówiła bardzo szybko,