Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nierowie, strzelcy... całe piekło; już nic nie można było zrozumieć. Usłyszałem krzyk: — Wasza książęca mość! wasza książęca mość! — spostrzegłem sunące ku nam spuszczone piki tuż, tuż; daliśmy ognia, kłęby dymu zasłoniły wszystko... Potém dym się rozwiał... Ziemia była pokryta końmi i ułanami rannymi i zabitymi. Ja spojrzałem za siebie i zobaczyłem wśród nas króla na koniu, który patrzył dokoła, spokojny, jakby chciał pytać: „Żadnego z moich chłopców nie draśnięto?” A myśmy mu huknęli: „Niech żyje!” prosto w twarz, jak szaleni. Święty Boże! co za chwila!... Otóż i pociąg przychodzi.
Muzyka zagrała, wojskowi nadbiegli, tłum podniósł się na palce.
— O, nie wyjdzie przecież tak zaraz — powiedział jeden ze straży narodowéj, — naprzód musi mowy wysłuchać.
Tymczasem podniecenie, radość, wzruszenie Korettiego ojca wzrastało z każdą chwilą; zdawało się, że ze skóry wyskoczy.
— Ach! kiedy o tem pomyślę — mówił, — zawsze go tam widzę wśród boju. Śpieszyć na pomoc cholerycznym, doglądać ich, pocieszać jak Siostra Miłosierdzia, ratować ludzi po trzęsieniu ziemi, darowywać życie temu, co jego chciał zabić... wszystko to piękne, wzniosłe, bohaterskie. Ale cóż chcecie? Zawsze, gdy o nim pomyślę, staje mi on przed oczami, jakiego widziałem wówczas, pośród nas, z tą twarzą spokojną, pogodną. I jestem pewien, że i on również pamięta o czwartym batalionie z 49-go teraz nawet, gdy jest kró-