Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
SZLACHETNY CZYN.
26, środa.

Właśnie dzisiejszego rana dał się poznać Garrone. Kiedym wszedł do klasy, trochę później niż inni, bo mnie zatrzymała nauczycielka z pierwszej wstępnéj, aby mnie spytać, o której może przyjść do nas, do domu, — trzej czy czterej chłopcy dokuczali biednemu Krossiemu, temu, co ma rude włosy i rękę uschniętą, i którego matka sprzedaje warzywa. Trącali go liniami, rzucali mu w twarz łupinami od kasztanów i wołali nań: „kaleko, dziwolągu!” przedrzeźniając go z tą jego uschłą ręką, na przepasce wiszącą. A on, sam jeden, w głębi ławki, blady, wynędzniały, siedział i słuchał, patrząc błagalnie to na tego, to na owego z chłopców, jakby ich prosił, aby zaprzestali; ale oni z każdą chwilą coraz stawali się gorszymi, coraz niemiłosierniéj z niego się wyśmiewali, aż biedak zaczął się trząść i zczerwieniał ze złości. Naraz Franti, ten o niedobrej twarzy, skoczył na ławkę, i udając, że ma dwa kosze na rękach, począł naśladować przekupkę, to jest matkę Krossiego, którą widywał, gdy po syna przychodziła do szkoły. (Teraz nie przychodzi po niego, bo chora). Wielu zaczęło się śmiać na głos. Wówczas Krossi, nie mogąc dłużej wytrzymać, nieprzytomny z oburzenia i gniewu, chwyciwszy ciężki kałamarz, rzucił nim z całej siły w głowę Frantiego; ale Franti rzucił się w bok, a kałamarz ugodził w same piersi wchodzącego