drogą, gdzieindziej zwróciła serce niż Mac-Diarmidowie.
Na chwilę uczuła wielką radość wśród swojej trwogi, gdy rzuciwszy wzrokiem ku morzu i szczytom Ranach-Head, ujrzała na około ciemności. Owa noc czarna, dowodziła, że nastąpiła przerwa w walce.
Ellen od roku spędzając nieraz noce na modlitwie i dumaniu, m usiała spostrzedz i dosłyszeć tajemnicze zmowy i wycieczki Mac-Diarmidów. Wiedziała, gdy wychodzili uzbrojeni na swe nocne wyprawy, wiedziała gdy wracali, a jeżeli nie odkryła wszystkich ich tajemnic, to jedynie dla tego, iż dumna jej i szlachetna natura, wzdrygała się przed każdym hańbiącym czynem.
Od kilku tygodni zauważyła, iż od czasu do czasu wśród nocy jaśniało światło na samym krańcu przylądka, na którym wznosiły się ruiny zamku Diarmidów. Synowie Milesa wychodzili zawsze, gdy ów ogień zajaśniał na górze. A nazajutrz, straszne wieści rozchodziły się po okolicy, opowiadano o srogiej zemście i właściciele ziemscy przerażeni powtarzali z trwogą szczegóły o krwawych czynach sprzysiężonych.
Światło owe zapalone wśród ciemności, było niezawodnie sygnałem, tej nocy zaś, nie jaśniało od strony morza; był to dzień przerwy, dzień pozostawiony nadziei ratunku.
Czas mijał. Ellen siedziała wciąż przed swym łóżkiem pogrążona w niespokojnem dumaniu. Nie zdawała sobie sprawy z biegu godzin, głowa jej zmęczona pochyliła się i sen, pierwszy raz od niepamiętnych dni, zaciężył na jej powiekach, zdjęła suknię i podniosła kołdrę by się położyć.
Pierwej jednak postanowiła uklęknąć przed kamiennym posągiem Bogarodzicy, by zanieść do Niej gorącą modlitwę. Przez otwarte okno zalatywało z gór zimne powietrze. Ellen przeziębiła się siedząc tak długo nieruchoma, na pół odziana. Gdy powstała, dreszcz wstrząsnął nią całą, chłodny wiatr wiał przez okno na jej obnażone ramiona.
Machinalnie popchnęła obie ramy okienne, podniosła oczy zaspane i zamglone łzami, rzuciła wzrokiem na widnokrąg i straszny krzyk wyrwał się jej z piersi. Kibić jej pochylona podniosła się, a wielkie jej otwarte oczy spoglądały w przestrzeń w osłupieniu. Cofnęła się w tył i wyciągnęła naprzód ręce jakby dla odepchnięcia groźnego widzenia.
Światło błyszczało na szczycie góry Banach-Head! Noc ciemna nadawała jeszcze więcej blasku czerwonym płomieniom, Ellen nie mogła oderwać oczów od tej krwawej plamy, która nieruchoma odbijała na tle czarnej przestrzeni.
Noc była spokojna. Ellen usłyszała jak otworzono główne wrota domostwa. Spuściła powieki, założyła ręce na piersi i nastawiła ucha. Wrota zamknięto. Ellen zgasiła świece i wychyliła się przez okno. Usłyszała stąpanie na murawie i ujrzała niewyraźne postacie przesuwające się wśród ciemności. Narachowała ich siedem.
Po słusznym ich wzroście poznała sześciu Mac-Diarmidów, siódmy był mały i drobny, zapewne Joyce parobek.
Jeden z siedmiu braci pozostał zatem w głównej sali.
Ellen zaczekała kilka minut, a gdy echo kroków zginęło u stóp góry, zapaliła na nowo świecę.
Mała Peggy spała od dawna na sienniku u stóp łóżka. Ellen przekonała się, iż spi snem głębokim. Poczem przywdziała suknię, na którą zarzuciła czerwony burnus. Przeżegnawszy się, poszła ze świecą w ręku do głównej sali.
Skrzypienie otwieranych drzwi nie przerwało snu Jermyna, który spał na wspólnej pościółce. Obydwa psy górskie zaskowyczały i przyszły łasić się u nóg Elleny.
Głowa Jermyna leżała wsparta na ręku. Twarz miał uśmiechniętą, zapewne pod wpływem wesołego snu. Smutki dzienne zniknęły uniesione jakiemś słodkiem marzeniem. Młoda dziewczyna stanęła nieopodal niego i usłyszała wymówione własne imie. Wyraz zadowolonej dumy odmalował się na jej czole.
— Kocha mnie! — pomyślała.
I imie to wymówione ustami chłopięcia, dodało jej odwagi. Przestała się wahać, zbliżyła się śmiało do Jermyna i dotknęła palcem jego ramienia.
Wilk i Bell, dwa psy górskie, szły za nią pełzając. Upominały się o zwykłe pieszczoty. Ellen nie spoglądała na nie. Położyły się u nóg Jermyna, zwróciwszy swoje wielkie, ogniste oczy na piękną twarz Elleny.
Jermyn za dotknięciem młodej dziewczyny zadrżał. Obudził się.
— Ellen! Ellen! — rzekł przyciskając ręce do czoła.
Przyłożyła palec do ust i próbowała uśmiechnąć się.
— Ciszej, Mac-Diarmidzie! — wyszeptała.
Jermyn zamilkł.
— Mac-Diarmidzie, — rzekła, — przybyłam tutaj by wybrać wśród mych braci jednego z sercem gotowem do poświęceń! Czemuż znajduję cię samego w tej godzinie?
Jermyn nie mógł się zdobyć na odpowiedź. Założył ręcę na kolanach i usiłował zebrać rozproszone myśli.
— Nie wiem... — wyszeptał.
— Nie chcesz mi tego powiedzieć, — mówiła dalej Ellen, — ale wiem, iż bracia nasi poszli spłacić dług o północy. Już są daleko. Widziałam światło na szczycie Banach-Head.
Jermyn podniósł czoło i rzucił z pod powiek podejrzliwe spojrzenie. Namiętna miłość, która go opa-
Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/37
Wygląd
Ta strona została przepisana.