Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy trzy miesiące minęły bez wiadomości od Jessy, bracia rzekli do niego:
— Chodźmy do Londynu, by uratować lub pomścić naszą siostrę.
Lecz Morris potrzebował tylu rąk, by podołał swemu olbrzymiemu zadaniu! Napisał więc tylko list, ale nie otrzymał odpowiedzi. Czas mijał; a gdy wreszcie Michey udał się do Anglii, zastał już biedną Jessy nieżywą....
Ellen wróciwszy z Londynu, ujrzała ukochane swoje góry z niezwykłem wzruszeniem. Poważna boleść zatruła jej dawną dzieciną swobodę. Chciała wyperswadować sobie, iż to tylko nieobecność Jessy O’Brien, jej ukochanej siostry, jest powodem dręczącego ją zmartwienia. Ale niejednokrotnie nadzieja rozweselała jej melancholię. Uśmiechała się i płakała z radości.
Niezawodnie to nie biedna Jessy, przyczyniała się do tych zmian raptownych.
Ellen już nie była samotną. Wspomnienie towarzyszyło jej wszędzie, czy to na szczytach gór, czy na błękitnej spokojnej wodzie jezior.
Ellen kochała zawsze szczerze swego ojca przybranego i swych braci, ale przywiązanie bladło w obec ukochanego wspomnienia Anglika. Przedstawiał się on jej jako niezrównany bohater, zamiary Percy Mortimera, wydawały jej się rozkazem Boskim. Biedne nieświadome życie dziecko!
Głos tajemniczy, mówił jej z głębi duszy.
— On wróci.
Rzeczywiście wrócił. Robert Peel ocenił rozum jego i siłę. Dla przeprowadzenia swej politycznej myśli, potrzebował on takich wyborowych narzędzi, twardych i hartownych jak stal. Percy wrócił ze stopniem majora; były komendant wojskowy hrabstwa Galway, podpułkownik Brazer, wróg jego, został przeniesiony do Clare, co go dla młodego majora przyjaźnie usposobić nie mogło.
Ellen uradowała się wielce, gdyż uczucia Mortimera odpowiadały jej własnym. Piękne dnie zaczęły się dla nich, długie rozmowy w samotności i przysięgi zamieniane w obec nieba. Ale major Percy Mortimer był bezustannie wystawiony na nienawiść obydwóch skrajnych stronnictw, a nienawiść ta rosła wciąż, gdyż nieulękniona jego odwaga stawała między przeciwnikami jak tama i nikt nie zdołał jej się oprzeć.
W tym kraju trawionym szaloną gorączką, nienawiść objawiała się pchnięciami sztyletów. Stowarzyszeni Molly-Maguire, ścigani na zabój przez mojora, posłali mu ów wyrok śmierci, po otrzymaniu którego, nikt i jednego dnia bezkarnie nie przeżył i nóż nocnych morderców, znalazł drogę do jego piersi.
Ale jakaś tajemnicza siła czuwała nad życiem majora Mortimera. Trzy razy krew jego popłynęła, uniknął jednak śmierci. Trzykrotnie też Morris Mac-Diarmid, spłacając szlachetnie dług swój zaciągnięty w Riszmondzie, stanął pomiędzy jego piersią i puginałem.
Ellen, biedna istota, ledwie żyła; obawa wciąż obudzana, nie opuszczała jej na chwilę. A jednocześnie dręczyła ją straszna trwoga, połączona z wyrzutami sumienia, gdyż zaprzedała się w niewolę człowiekowi, który wypowiedział walkę bez litości jej braciom.
Od dawna już odgadła, że Mac-Diarmidowie należą do tajnego stowarzyszenia.


VII.
Ogień.

Niejednokrotnie Ellen, idąc za popędem głębokiego swego przywiązania do przybranej rodziny, chciała wystąpić jako anioł pokoju pomiędzy zbuntowanymi a mściwą ręką majora Percy Mortimera. Była Irlandką i kochała namiętnie swój kraj, jak wszystkie dzieci Zielonej wyspy. Łagodny głos jej wznosił się nieraz błagalnie, wstawiając się za spiskowcami, winnymi niezaprzeczenie, ale tak nieszczęśliwymi.
Percy Mortimer, który we wszystkich innych okolicznościach chętnie ulegał woli Elleny, pod tym względem nic dla niej uczynić nie był w stanie i na jej błagania odpowiadał smutnem milczeniem.
Za nadejściem nocy siadał na konia i prowadził dalej nieubłaganą wojnę. Od czasu gdy wrócił do Irlandyi, był wiecznie rannym, dzięki nienawiści spiskowców. Ale chociaż osłabiony i cierpiący, miał w sobie jeszcze dosyć krwi i siły by ścigać Płatników o północy i gnębić ich w ich niedościgłych kryjówkach.
Nigdy jeszcze tajne stowarzyszenia nie miały do czynienia z przeciwnikiem równie śmiałym i nieugiętym. Lecz jednocześnie zasłaniał spokojnych katolików przeciw manifestacyom i zniewagom zbyt gorliwych oranżystów. Usiłował zachowywać równą miarę wobec obydwóch stronnictw. Z obydwóch też stron oskarżano go o niesprawiedliwość i spiskowcy nienawidzili go zarówno jak i stronnicy protestanckiego panowania. Groźby i przekleństwa nie zatrważały jego sumienia. Szedł dalej wytkniętą drogą, bez trwogi i wzruszenia.
Ellen, sama sobie nie zdając sprawy z własnych uczuć, kochała go bardziej jeszcze za tę nieugiętą wytrwałość. Widziała wciąż tysiące rąk uzbrojonych przeciw niemu. A tego wieczora trwoga przyprowadzała ją do rozpaczy. Wiedziała, iż stowarzyszeni Molly-Maguire rzucali mu w dniu tym swoją straszną groźbę.
Ostatnia ta groźba i zapowiedź śmierci, rzucona tak śmiało wśród klubu oranżystów, zapowiadała blizką napaść. Ellen, biedna dziewczyna, nie miała nikogo, by módź prosić o radę lub pomoc. Szalona jej miłość osamotniała ją wśród rodziny, więcej jeszcze niż szacunek, którym ją otaczano. Była samą, inną poszła