Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiadomo Iwanie Leońtiewiczu i jemu także, my zawsze w towarzystwie bywamy razem.
— Tak, tak, prawda.
— Obraził nas zatém, że naszego towarzysza wykluczył i dlatego nie przyszliśmy.
— Dureń! Już ja się domyślałem, że musi w tém być jego wina.
Krzyknął: Eh! zaraz zjawił się służący. — Przywołaj gospodarza.
Gospodarz wszedł natychmiast.
— Ah ty świnia, suki ty syn! zawołał isprawnik, ty śmiesz się żalić, że oni do ciebie nie przyszli na zabawę, a dla czego nie prosiłeś ich towarzysza Gl.
— Winowat (winien) Iwan Leońtiewicz, odpowiedział miłosiernym głosem H.
— Jedź zaraz po niego.
— Słuszaju (dobrze), Iwan Leońtiewicz.
— Przeproś go.
— Słuszaju, Iwan Leońtiewicz.
— Żebyś bez niego nie wracał.
— Słuszaju, Iwan Leońtiewicz.
— No i czegoż jeszcze stoisz bałwanie, kiedy już byś powinien być w drodze.
— Biegu (lecę), Iwan Leońtiewicz.
— Spodziewam się, że wszyscy panowie przybędziecie.
— O teraz to i owszém, stawiemy się najdaléj za dziesięć minut.
W istocie w przewidywaniu tego, co się stanie, każden z nas był ubrany i tylko wypadało frak włożyć. Kupiec zaraz zemną do mego domu przyjechał, nietylko Gl., ale wszystkich czterech ze łzami prawie przepraszał, przyznawszy się, że do tego był namówiony przez kilku młodych ludzi.
Na nie wiele co im się to zdało. Z początku sądzili, że gdy nas nie będzie, oni znowu