Nie, tak mi dopomóż Boże i szablo moja, nigdy Zbigniew książe polski tego nie uczyni.
To mówiąc kląkł przed krzyżem, złożył ręce zbrojne w żelazne rękawice i wzniósł oczy do Nieba. Była to chwila, w której Zbigniew najszlachetniejszym był może w ciągu całego życia. Stał za nim Mestwin i szyderczym wzrokiem poglądał na schylonego księcia. Oczy jego zdawały się mówić: Darmo wzywasz Boga, musisz mnie posłuchać.
Powstał po chwili Zbigniew i rozkazującym rzekł do Mestwina głosem.
— Jeśli chcesz dłużej pozostawać w naszej łasce, wykonaj śpieszno nasze rozkazy. Niech dzisiaj wieczorem w kaplicy mego zamku czeka na nas kapłan i Hanna. Bo takeśmy postanowili, i nie cofniemy na krok naszego zamiaru. A później nie odzywaj się, rycerzu, z tak nieroztropnemi mowy.
— Nie są nieroztropne, i owszem — odparł do żywego tknięty Mestwin. — Władysław, twój ojciec, musiał pójść za podobną radą przed 24-ma latami.
— Szatanie podły — krzyknął Zbigniew i rzucił się na Mestwina z rozognionem okiem, z rumieńcem na twarzy — obmierzły sługo, i ty będziesz przymawiał panu, z którego łaski żyjesz!
To mówiąc, szeroką prawicą ścisnął tak silnie Mestwina za gardło, że aż zgięła się zbroja pokrywająca mu szyję. Usunął się Mestwin, z początku chciał dobyć miecza, ale po chwili namysłu odjął rękę od szabli i tak się z gniewem odezwał:
— Zatrzymaj się, mości książe, ani kroku dalej, bo poczujesz ostrze niemieckiego żelaza. I ja, rycerz Mestwin z Wilderthalu, takiejże miałem się spodziewać nagrody za zasługi i poświęcenie bez granic! I ja, pasowany na rycerza przez cesarza rzymskiego, przybyłem do Polski, żeby znosić obelgi od Zbigniewa? Nie myśl, że przestałem być wolnym człowiekiem i żem się zamienił na twego sługę lub niewolnika. Karć
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/13
Wygląd
Ta strona została przepisana.