O Lindo moja! jeśli zginąć trzeba,
Niech dusza moja nie pójdzie do Nieba,
Niech się na ziemi przy tobie zostanie,
Już tem, że z tobą, już tem zmartwychwstanie!
Nie żądam, Lindo, gdy zamknę powieki,
Ni żalu ludzi, ni świętych opieki —
Niech zapomniany będę pod mogiłą;
Tylko po śmierci, jak za życia było,
Chcę być kochanym i chcę kochać ciebie.
Grób łożem mojem, póki dzień na Niebie,
Lecz skoro tylko pierwsze zmierzchy padną,
Ja grób porzucam i płynę do ciebie —
Oni już wtedy, gdzie jestem, nie zgadną.
Oni już wtedy nie będą wiedzieli,
Że wstałem z zimnej cmentarzów pościeli,
By głuchą nocą, udając anioła,
Składać me usta na smęt twego czoła.
I póki zorza wschodu nie rozpłoni,
Póki skowronek pieśni nie zadzwoni,
Szczęśliwszy stokroć niż anieli w Niebie,
Będę cię widział — będę kochał ciebie.
1840 r.
Myślałem nieraz — przez znak dotykalny
Wyrazić tobie ten świat idealny,
Cudowny, skryty, własny twego ducha,
Skąd życie twoje co chwila wybucha —
W którym twa dusza, łamiąc się na dwoje.
Jakiemś podziemnem i wewnętrznem okiem
Patrzy przed sobą w własne myśli swoje,
Wiecznym z jej głębi rwące się potokiem!
A choć się w przepaść sama rozstępuje,
Zawsze się jedną, zawsze całą czuje.