Ty się podliłeś wyższym, gardziłeś niższymi.
Dlaczegożeś dzieci nie wychowała sobie na obrońców — na rycerzy — teraz by ci się zdały na coś — aleś kochała żydów, adwokatów, — proś ich o życie teraz.
Czego się tak spieszycie do hańby — co was tak nęci, by upodlić wasze ostatnie chwile — naprzód raczej ze mną, naprzód, Mości Panowie, tam gdzie kule i bagnety — nie tam gdzie szubienica i kat milczący, z powrozem w dłoni na szyje wasze.
Dobrze mówi — na bagnety.
Kawałka chleba już niema.
Dzieci nasze, dzieci wasze.
Poddać się trzeba — układy — układy.
Obiecuję wam całość, że tak rzekę, nietykalność osób ciał waszych.
Święta osobo posła, idź skryć siwą głowę pod namioty przechrztów i szewców, bym jej krwią twoją własną nie zmazał.
Na cel mi wziąść to czoło zorane zmarszczkami marnej nauki — na cel tę czapkę wolności, drżącą od tchnienia słów moich, na tej głowie bez mózgu.