Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Młodzieniec.

Dziwnie! skoroś tylko znikł z powierzchni ziemi, zda się, zdrowie ci wróciło — aż Bóg widzi, że te czarne przepaści, lubemi mi się stały. Radbym w nich zostać bylebyś tu żył zemną razem, długo i bezboleśnie.

Aligier.

Możebyś niegdyś był się tak dla mnie poświęcił — lecz teraz — o nie, nie! — boś już wstąpił w życie, a kto dotknął potoku, ten przerobiony na falę, musi płynąć dalej. Ani też, Henryku, takiego poświęcenia potrzeba. Tem silny jestem, tem zdrów w tej chwili, że chcę i muszę w świat wspomnień i przeczuć, w świat ludzkości cię wwieść — gdy wrócę rankiem na ziemi powierzchnię, ujrzysz mnie przy słońcu i znów powiesz: „Odchodzący.“ Lecz teraz nie myśl o tem — natęż ucho — wzrok zaostrz — całym sobą bądź przytomny sobie! wschody się kończą — czy widzisz tę kroplę światła w oddali!

Młodzieniec.

Jakby zorzę maleńką co usiłuje wznijść a nie może.

Aligier.

Chodźmy!

Chór daleki.

Wy co chcecie przeczuwać, wspominajcie? Wy co stawiać teraźniejszość i odkryć przyszłość z jej szczytów, weźcie wprzód w głąb duszy wszystkie dni zbiegłe przeszłości. Bo choć odmienne dzieje i różnych zdarzeń moc, pomysł wieczny jeden i prawda jedyna! ona duszą a świat piersią duszy coraz szerszą, większą! — i jako człowiek jeden wolno się rozbudza ze snu, tak ludzkość cała przez wieki — i jako rozbudzający się rankiem coraz jawniej się widzi i czuje siebie aż powie! „to ja“ — tak i tej ziemi duch.