Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gaigne’a, który lekceważąco odwrócił się od księdza i palił dalej fajkę.
W kościele, na prawo od kruchty, człowiek jakiś — zawieszony u sznura, dzwonił z całych sił.
— Dosyć już, Bécu — zawołał ksiądz Godard, nie posiadając się z gniewu. — Sto razy już mówiłem ci, abyś nie dzwonił trzeci raz, póki ja nie przyjdę.
Polowy, pełniący zarazem obowiązki dziada kościelnego, puścił sznur i zeskoczył na ziemię, przerażony swem nieposłuszeństwem. Byłto nizki pięćdziesięcioletni człeczyna, wyraz jego twarzy, okolonej szpakowatym zarostem, znamionował starego wojskowego, trzymał się sztywno, jak gdyby zbyt ciasny kołnierzyk krępował mu swobodne ruchy szyi. Pijany od samego rana stał pokornie, nie śmiejąc usprawiedliwiać się ani słowem.
Tymczasem ksiądz wszedł do kościoła i dążąc do zakrystyi, rozglądał się po wszystkich ławkach. Ludzi było jeszcze niewiele. Na lewo siedział jeden tylko Delhomme, który będąc członkiem zarządu gminy, czuł się w obowiązku dawać dobry przykład. Na prawo, w ławkach, zajmowanych zwykle przez kobiety, siedziało ich ze dwanaście, ksiądz poznał między niemi Celinę Macqueron, chudą i zuchwałą kobietę, Florę Lengaigne, otyłą babę, nadzwyczaj łagodną, po-