Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się karczmom, ksiądz skręcił na wązką uliczkę, prowadzącą wsprost do kościoła, ale znów po chwili stanął na widok nadchodzącego starego wieśniaka.
— Ach! to wy, ojcze Fouan... Spieszę się bardzo... miałem zamiar was odwiedzić... Cóż się tam dzieje u was?... Słuchajcie, ojcze, powiedzcie waszemu synowi, że to niepodobna, aby zostawił Lizę z wielkim brzuchem, który jej rośnie pod same gardło... Dziewczyna należy do bractwa Maryi, to wstyd! to hańba!
Wieśniak słuchał tych słów z uszanowaniem, schyliwszy głowę.
— Ha! cóż ja poradzę, proszę księdza proboszcza, kiedy Kozioł ani słuchać o tem nie chce... Zresztą, prawdę powiedziawszy, chłopak ma słuszność, za młody jest jeszcze, by żenić się z dziewką, która nic nie ma.
— Ależ dziecko...
— Et! Dziecko się jeszcze nie urodziło... Kto to może wiedzieć? A gdyby nawet tak było, to tem mniej namawiałbym go do ożenienia się, kiedy nie ma za co sprawić dzieciakowi koszuli.
Mówił powoli, z namysłem, jak człowiek, który zna życie. Po chwili, tym samym miarowym głosem, dodał:
— Zresztą jakoś to się wszystko ułoży. Oddałem dzieciom grunt, dziś właśnie po mszy będą