Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stawiali właśnie puste kieliszki na stole, gdy do kuchni weszła pani Karolowa, sześcdziesięcio-dwuletnia kobieta, w śnieżnobiałym czepku na głowie. Podobnie, jak cała rodzina, miała duży, spiczasty nos, tylko cera jej była delikatniejszą i więcej przejrzystą. Była to cera zakonnicy, która spędziła życie w ocienionych murach; jakiś spokój klasztorny wiał od jej postaci. Tuż za nią stała Elodya, która przyjechała na dwa dni do Rognes, chowała się za babkę, jak gdyby zmieszana swą nieśmiałością i niezręcznością ruchów. Wycieńczona błędnicą, zbyt wybujała na swoje lat dwanaście, miała nabrzmiałą twarz i rzadkie bezbarwne włosy wskutek ubóstwa krwi. Wydawała się ogłupioną wychowaniem, którego głównym celem było rozciągnie nie czujnej opieki nad jej dziewiczą nieświadomością.
— Ach! to wy? — odezwała się pani Karolowa, zwracając się do brata i do siostrzeńców. Podała im rękę z godnością, jakby od niechcenia, dla zaznaczenia różnicy stanowiska.
I odwróciwszy się, nie zwracając uwagi na tych ludzi:
— Proszę, niech pan wejdzie, panie Patoir — mówiła dalej. — Zwierzę leży tutaj.
Był to weterynarz z Cloyes, krępy i nizki mężczyzna, z twarzą czerstwą i gęsto obrośniętą; przyjechał podczas największej ulewy, bryczka